Logo KMA - Klub Młodych Autorów

Menu główne : [przeskocz]

Po wakacyjnej przerwie wznawiamy druk opowiadań członków KM A na tej honorowej — literackiej kolumnie. Rozpoczynamy opowiadaniem Marii Zakrzewskiej (pseudonim W KMA „Majka"). Majka jest od niedawna członkiem KMA. Można więc powiedzieć, że „nowe pokolenie" KMA zaczyna debiutować na tych kolumnach. Majka uczestniczyła w rejsie na „Zawiszy Czarnym" i redagowała we Fromborku „Na przełaj przez Frombork". Jest uczennicą II klasy Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie. Kiedy pokazywała mi tego lata we Fromborku małe fragmenty, szkice tego opowiadania, zapytała: Czy coś z tego może być? Odpowiedziałem — to zależy tylko od ciebie. Pracowała nad tym opowiadaniem prawie dwa miesiące. I tak zrodziło się „Żyć chwilą". Majka jest dziewiątym członkiem KMA, debiutującym na tych kolumnach. Kto następny? (Woj.)

ŻYĆ CHWILĄ ?

Powiedziałeś mi, że żyjesz tylko, chwilą.
Mój Boże. jakżeż się wtedy oburzyłam. Mówiłam, pamiętam to jak dziś, że tak nie można, że trzeba się angażować we wszystko na stałe, że trzeba mocno i zawsze żyć, a nie czekać, co przyniesie chwila. Mówiłam, że... zresztą czego ja wtedy nie mówiłam! A były to tylko słowa. Najgorsze, że wierzyłam 'm te moje bzdurki. Nie wiedziałam. że swoim zachowaniem zaprzeczam im. Słowa, znowu te idiotycznie puste, niewarte nic słowa, a raczej myśli, które jeszcze nawet nie zdążyły się ukształtować w słowa. A może to nie wina słów, tylko ja jestem taka podła? Mój Boże, przecież ja tak chciałam kochać! Tak wierzyłam, że moja miłość będzie trwała wiecznie, że będzie inna od tych wszystkich głupich „chodzeń", że będę Izoldą... Musisz przyznać, że w przedziale było strasznie ciasno, łatwo można ~ było udać, że moja głowa z braku oparcia musi być na Twoim ramieniu. Udać... Eh, Ty zresztą i tak wiedziałeś. Chciałam tylko udać przed sobą, przed swoim wspomnieniem o Marku. Udało się. Byłam rozgrzeszona. Chwilę było dobrze. Bardzo chciałam, żebyś położył mi rękę pod brodę. A tak chciałam, chciałam, rozumiesz? Chociaż pół godziny temu jeszcze była tamta chwila z Markiem. Więc czemu tak łatwo wyrzuciłam ją z pamięci? Myślałam, że tylko on i zawsze i ciągle... Potem był deszcz i spacer i Ty miałeś pojechać o dwunastej, a pojechałeś kilka godzin później i była Twoja ręka i milczenie i taki śmieszny gumowy piesek z rozprutym brzuszkiem. Siedział sobie na metalowym kuble od śmieci 1 płakał deszczowymi łzami, Ty zauważyłeś go pierwszy. Długo mu się przyglądałeś, a ja, pamiętam to dobrze, myślałam, że to jest cholernie romantyczne i jednocześnie stereotypowe: dziewczyna, chłopak, deszcz, a na dodatek łaciaty psiak (gumowy, bo gumowy, ale zawsze pies).

Schowałeś tego kundla do kieszeni i ruszyliśmy dalej, w deszcz. Wtedy przypomniałam sobie nagle, jak na filmie twarz Marka. Szybko zreflektowałam się. Marek jest daleko, ja jestem tutaj z Tobą. Jestem, no więc po co jestem, skoro myślę o Marku.
— Wiesz — zapytałam — czy nie wydaje Ci się czasami, że ktoś obok idący musi odczuwać to samo co Ty?
Nie zrozumiałeś aluzji. Przyjąłeś to za dobrą monetę.
— Tak, nawet często mam takie wrażenie — rozjaśniłeś się.
— To straszne, z tego powstają tylko rozczarowania — ciągnęłam.
— Może — odparłeś lakonicznie.
Ale potem posmutniałeś. Nie chciałeś o nic pytać. Bałeś się z moich ust usłyszeć o Marku, chociaż i tak dobrze o nim wiedziałeś. Tak, tak, na pewno wiedziałeś.

Wtedy między pocałunkami rozmawialiśmy szeptem. Marek opowiadał mi o sobie. Pamiętam prawie każde słowo .....to jest straszne mieć taką słabą wolę... wiesz chciałbym być przede wszystkim człowiekiem". Mój szept: a nie jesteś nim zawsze?
„Nie wiem, boję się... ja chyba Cię pokochałem..." A może słyszałeś jeszcze ten idiotycznie głośny łomot mojego serca. Pamiętam, to było zupełnie tak, jakby moje ciało otwierało się, a serce, ulatywało gdzieś — tam, gdzie tak bardzo pragnęło pójść. Ta "ucieczka serca" sprawiała mi niemal fizyczny ból. A jednak to była chyba znowu tylko chwila. Do odjazdu Twojego pociągu zostało kilka minut. Trzymałeś mnie mocno za rękę, bardzo mocno. A potem powiedziałeś że wszystkie Twoje poglądy wzięły w łeb. Zrozumiałam. Nie chciałeś żyć teraz chwilą, myślałeś o mnie, myślałeś, że dobrze by Ci było ze mną zawsze, a przecież tak przedtem zastrzegałeś się, że nigdy i nikogo... Nie wytrzymałam. Powiedziałam.
— Boję się, abyś się nie rozczarował. Widzisz pomiędzy Tobą a mną jest pewna różnica: Ty chcesz żyć chwilą, a ja nie chcę, lecz mimo to żyję, zrozumiałam to dopiero teraz.

Popatrzyłam na Ciebie, ale zamiast wielkiej czupryny i jej właściciela zobaczyłam kadr z twarzą Marka. Serce zaczęło znowu tak idiotycznie walić. A więc powracam do przeszłości, do wspomnień? Czyżby chwila przestała być chwilą? Jak to się mogło stać? Może już wtedy na plaży... Tak często zdajemy sobie sprawę z czegoś, długo po takcie. Łódź, zupełnie tak jak słońce była ciągle przed nami, tylko stawała się coraz większa i większa, a słońce wciąż było takie samo. A my chcieliśmy właśnie dojść do tego płonącego słońca. Nie, stary, to nie było banalne. I nie byłam niekonsekwentna. Widocznie ważniejsze są nasze odczucia niż fakty, które je wywołują. Marek przerwał milczenie.
— Czy chcesz tak na moment umrzeć?
— Jak to umrzeć?
— No... zobaczysz.
Bardzo chciałam odpowiedzieć, że tak, że chcę, oczywiście, ale zawsze moja przekora jak tylko usłyszy „zobaczysz" odpowiada — a właśnie że nie zobaczę!

ilustracja

No i zaczęła się gonitwa. Eh, stary, czy uciekałeś kiedy, chcąc być jednocześnie złapanym? To wcale nie takie proste, ale pomógł mi piasek. Po prostu wpadłam w jakąś ogromną ławicę, przekoziołkowałam parę metrów i... roześmiałam się. Jeżeli można mówić o szczęściu to, to chyba właśnie tak wyglądało moje. Pamiętam pierwszy odruch Marka, kiedy podbiegł. Wyciągnął na sekundę rękę. Do dziś nie wiem dlaczego. Zapewne on sam tego nie wie, ale ja utożsamiłam zaraz Jego rękę z jakimś pornos tern porozumienia. Znowu powiesz — ale banał — „pomost łączący ich dwoje". I znowu nie będziesz miał racji. Podczas pocałunku moje włosy zaplątały się w okulary Marka. Czy znowu powiesz, że to zupełnie zwyczajne i że trzeba wtedy zdejmować okulary?
— Przyjdziemy tu jutro, dobrze? To będzie nasza łódź,
— Może dojdziemy w końcu do tej czerwonej kuli.
Dopiero teraz, przypominając to sobie dziwi mnie, jak nie pamiętaliśmy o czasie. Wiedzieliśmy dobrze, że już na drugi dzień odpływamy z Jastarni. Ale to nie miało dla nas Zupełnie żadnego znaczenia. Wiesz, Marek bardzo często zaskakiwał mnie swoimi powiedzeniami. Wymyślał nazwy dla różnych przedmiotów i przy tym uważał to za coś tak normalnego, że często oburzał się na moje zdziwienie czy śmiech. Pamiętam, kiedyś poprosił — nie maluj stonóg, dobrze?
— Czego mam nie malować?
— Stonóg. Takie masz śliczne, długie — dotknął moich rzęs.
Uśmiechnęłam się — stonogi, też coś.
— Czy wiesz, że pocałunek ma tylko wtedy wartość, gdy coś czujemy?
— Tak, wiem Marku.
Prostokątne szybki okularów znowu na moment otuliły się moimi włosami.
— A teraz cię uduszę — zakończy! triumfalnie.
Zdążyłam jeszcze tylko zobaczyć opalone ręce — kleszcze i już leżałam unieruchomiona. Wtedy też spełniło się jedno z moich dziwnych marzeń. Zresztą nic specjalnego. Ty też na pewno masz takie. Wiesz, zawsze chciałam zobaczyć jakąkolwiek powierzchnię jednolitą to znaczy bez zmrużenia oczu widzieć tylko coś jednego. To bardzo trudne, bo zawsze zobaczysz jakiś obcy szczegół. Wtedy właśnie pierwszy raz mi się to udało. Przytrzymywana rękami Marka mogłam patrzeć tylko na wprost, w górę, a tam nie było ani chmur, ani dymu, ani słońca, ani gałęzi drzew. Tylko szarość. Nie wiem, czy to traf ozy moja sugestia, ale tę wieczną jednolitość skojarzyłam z czasem, który stał się dla mnie teraz takim samym bezmiarem.
— Żyjesz? — zapytał zaniepokojony zbyt długim milczeniem.
— Uhm, jeszcze troszeczkę żyję.
— Strasznie się cieszę.
Zrobiło mi się wesoło. Nawet nie wiem dlaczego, może od tego „troszeczkę żyję", może od pocałunków Marka, a może od tego nieba...

A potem był nasz bieg, chłodna woda. śmiech i sól na ciałach, a potem jeszcze droga do tego czerwonego słońca i moje włosy na okularach i tyle dobrych słów. A jeszcze potem były zarośnięte zielskiem ruiny jakiegoś kościoła i była cisza i dłonie na twarzach.

Wiesz, chciałabym bardzo żebyś bo zrozumiał. To nie była przygoda ani „miłe spędzenie czasu", ani nawet „wakacyjna, miłość". Ta plaża w Jastarni, stara winiarnia i dziesiątki innych miejsc, setki słów, gestów, pocałunków, spojrzeń, uśmiechów i myśli, to nie były chwile. Jak by Ci to wytłumaczyć... Widzisz, ja ciągle, bez przerwy żyłam tym. Teraz pozostało tytko to ostatnie — myśli, ale jest ich tak dużo i są takie, że zastępują tamto i ja nadal żyję tym bez przerwy, tak jak wtedy. Ale na zrozumienie tego trzeba było 17 lat. Bo do tego trzeba dojść samemu...

Maria Zakrzewska
(członek KMA)

Oryginalna strona z "Na przełaj"

Spis treści