Logo KMA - Klub Młodych Autorów

Menu główne : [przeskocz]

SKĄD PATRZYSZ

ilustracja

Prelegent skończył czytać, ukłonił się z zawodową wprawą i usiadł na miejscu opatrzonym dumną tabliczką "Lektor". Na sali był nastrój intelektualnego znudzenia. To nie to, co w zeszłym tygodniu. Wtedy, jak rąbnęli artykuł ci z Krakowa, to było o czym rozprawiać! Kłócili się, a nie dyskutowali. I nawet po północy nic się nie wyjaśniło. Bo potem prezes coś sobie przypomniał zamknął zebranie i umożliwił rozpatrzenie sprawy na zimno, na mrozie. A teraz?

- Prosimy o zabieranie głosu - powiedział dziś jak zawsze. - Otwieram dyskusję na temat opowiadania pod tytułem Sen kolegi Zbyszka, który przeprasza, że nie mógł przybyć.

Niedaleko prowizorycznej mównicy, na środkowych krzesłach, wyraźnym poważaniem cieszył się chudy, ubrany w granatowy garnitur i białą koszulę chłopiec, o grzecznej i wyrażającej pełne zaangażowanie twarzy. "No powiedz, wytłumacz im, a zresztą to jasne" - namawiali go inni o dziwnie podobnych twarzach. Chudy chłopiec wstał i po wykonaniu gestów dających odczuć jego głęboki podkład myślowy - chrząknięcie, zmarszczenie brwi oraz zrobienie miny pod tytułem "z niejednego pieca chleb jadłem" - powiedział:

- Koledzy! Opowiadanie jest proste, aczkolwiek mówiące o pewnych nawet fundamentalnych zasadach życia w społeczności i pokazujące w sposób metaforyczny konflikty, w jakie wikła się ktoś pracujący dla dobra ogółu i rozumiejący, że to co robi jest pożyteczne i godne naśladowania - mimo to problemu do dyskusji wśród nas nie widzę. Sprawa jest jasna. Zjawy, które przyśniły się bohaterowi opowiadania reprezentują dwie skrajne postacie. Ten dobry duch to ambitna i rozumiejąca obowiązek służenia Wielkiej Sprawie jednostka, a duch zły to egoistyczna, pozbawiona w dodatku zdrowego rozsądku osoba, traktująca sprawy powierzchownie. Dwa zamki, w których straszyły oba duchy, to dwie drogi życia. Trudności lokalowe związane z metrażem zamków zmusiły oba duchy do straszenia pod jednym dachem. I tu zaczyna się piękny fragment opowiadania. Dobry duchu siłuje swym przykładem i perswazją wytłumaczyć bumelantowi jego błędy. W aspekcie społecznym przedstawia mu skutki takiego jak dotychczas postępowania. Pokazana jest powolna zmiana ducha, dojrzewanie w nim pojęć ogólnoludzkich. I w tym momencie autor kończy opowiadanie, sprawie czasu i intensywnej pracy dobrego ducha pozostawiając intencję, aby z jego towarzysza wyrósł godny obywatel. Po tym, co powiedziałem chyba jasno widać, że my nie możemy mieć wątpliwości. Należy tłumaczyć zagubionym jednostkom ich błędy, należy uświadamiać im co mają robić, by stać się takimi, którzy godnie służą Wielkiej Sprawie - oto ostateczny morał opowiadania. Głęboki, ale niepodlegający dyskusji. Dziękuję, skończyłem.

Na sali rozległy się oklaski. Chudy chłopiec z wypiekami na twarzy lekko się skłonił, jak ktoś, kto wierzy w to co powiedział, rozumie potęgę swoich słów, zna ich motywy i głębokie treści w nich zawarte. Teraz dało się zauważyć wyraźne odprężenie wśród zebranych. Bo co tu zmienić? Dyskusja została zlikwidowana. Prezes będzie pewnie zły na siebie, że wybrał coś takiego na dzisiaj. Jeżeli teraz rozejdą się, to co wpisze do sprawozdania? Przecież miała być dyskusja.

Tymczasem zaczęto lokalne rozmowy. Chwila przerwy przedłużała się.

Ale na końcu sali siedziała pewna dziewczyna, to rozglądając się, to przestając widzieć wszystkich zebranych. Myślała, że jej osobistą tragedią jest brak reakcji na wypowiedź tamtego. Chciała wstać i wytłumaczyć - i je mu i tym wszystkim - że to nieprawda. Ale własna nieśmiałość przygniatała ją do krzesła. To wszystko pamiętała tak dobrze. Wtedy mówiła sobie: "Głupia, zakochana gęś". A przecież, to fakt. Opowiadanie o duchach było o nich. Cała historia jest prawdziwa. Wstała więc, kolorowa od pąsów i zaczęła: - Słuchajcie, słuchajcie mnie! To nie tak! I tu wcale nie chodzi o społeczność!

Na sali zrobiło się cicho. Rzecz niebywała - krytykować Chudego!...

Dziewczyna mówiła: - Problem jest sercowy. Historia o duchach, to historia nieodwzajemnionej miłości. Duch rzekomo pozytywny to ktoś zimny, jego praca, czyli straszenie jest pozbawiona uczucia (tak, pamiętała to dobrze, widziała jego znudzone miny, jego "niestety nie mam czasu". Całe zdania mówione niby do niej, ale wtedy był gdzieś daleko, jak ten duch). Ten duch nie rozumie swojego kolegi. Tamten chce wyjść na przykład na basztę, chce skakać po murach, zaprasza kompana do tańca, do głośniejszych trzasków łańcuchami i zbrojami, a to przecież nic innego tylko miłość. Tamten odpowiadał wtedy: "Nie mogę, muszę postraszyć jeszcze tę a tę osobę". Oto jest egoizm! (mówiąc to pamiętała wszystkie "do widzenia", "nie chce mi się", "wybacz").

Głos jej stał się niby teatralny, sztuczny dla nich, dla zebranych, którzy z uśmieszkami słuchali rozmowy dziewczyny z jej własnymi wspomnieniami. Kiedy usiadła, Chudy - już bez rytuału mądrych min - zaczął przemówienie składające się treściowo z tego co powiedział przedtem, jednakże wycelowane w siedzącą, jak się wyraził, "Tu wśród nas trzeźwo myślących", dziewczynę z nieobecnym wyrazem twarzy.

- Koledzy! Autor artykułu "Sen" wpoił nam elementarne zasady, a raczej powtórzył je. Problemy oporu wobec pracy społecznej niektórych jednostek nie są nam obce i o nich właśnie...
- I tak dalej i tak dalej. Wiemy o czym. Jednak kiedy skończył przemowę, nie było już tak jak przedtem. Zaczęły się znowu lokalne dyskusje. Co czulsze osoby brały stronę dziewczyny, a inni nawet Ją popierali spoglądając niepewnie w stronę Chudego. A tak w ogóle, to zaczęły dochodzić dogłosu różne własne koncepcje. Ktoś twierdził, że lekkomyślny duch był pozytywniejszy, bo nie chciał straszyć bojaźliwych ludzi, a ktoś inny widział w tym krytykę stosunków mieszkaniowych, które sprawiły, że dwie tak różne jednostki musiały zamieszkać w jednym i to tak ciasnym zamku. Chudy odpierał ataki przemówionkami, które można by określić jako odmienianie przez przypadki słów "społeczność","czyn", "poczucie (poczucia lub z poczuciem) rzeczywistości". I tak lano koncepcje aż wstał On.

- Pozwólcie, teraz ja powiem. To opowiadanie - to nie tylko dwa duchy, to także ich poprzednie zamki. To ich straszenie i wpływ jednego na drugiego. Wy nie patrzycie na wszystko, a przecież to są dwie postawy. Ten niby lekkomyślny - to duch polotu. W zamku, w którym on straszył zawsze działo się coś dziwnego. Miał niezwykłe pomysły. Ukazywał się w dzień i w nocy, za nastrojem i bez przygotowania. Zaczajał się, wył i chichotał. Miał dobre i złe numery. Czasem dobrych nie wykorzystywał, a w złych przesadzał, to prawda, ale ciągłe zmiany dawały dużo. Drugi duch przypominał ramę i schemat. Jego numery były dobre, niektóre nawet bardzo dobre, ale nie zmieniał ich. Tam, gdzie pracował, przyzwyczajał mieszkańców do stałych regularnych straszeń, do tych samych upiornych postaci. Gdyby umiał w to włożyć tę żyłkę, odrobinę polotu, gdyby umiał się dostosować, byłby... geniuszem. Kiedy te dwa duchy zetknęły się, nastąpiło spięcie. Ów bez polotu zarzucał drugiemu, że uniemożliwia mu wykonywanie planowo swojej pracy, swych stałych gagów (to jest to, co Chudy nazywa uświadamianiem bumelanta). Ale on sam się nie zmienił, zbyt brakowało mu wyobraźni, żeby ulec wpływowi tamtego ducha z polotem. Stało się więc odwrotnie, to tamtemu obcięto skrzydła. To tamten, widząc wciąż chłód i niezrozumienie sąsiada, nie znajdując poparcia, gruntu pod rozwój swych zamierzeń, zaczął upodabniać się, wchodził w ramy codzienności (to jest to, co Chudy niesłusznie nazywa dojrzewaniem pojęć ogólnoludzkich). Na tym opowiadanie się kończy. Jest ono pesymistyczne, mówi o bezsilności wobec takich, jak Ów płytki duch. Ale pamiętajmy, że "duch z polotem" był wobec "płytkiego" sam. Niemiał innych odbiorców. Opowiadanie jest ostrzeżeniem.

Gdy usiadł, długo jeszcze była cisza na sali, nie licząc Chudego, który odpierał ataki jednostajnym:

Kto? co? - społeczność kogo? czego? jednostki

Zanim doszedł do wołacza, zagłuszono go.

APOGEUM - PAWEŁ NASSALSKI (członek KMA)

Oryginalna strona z "Na przełaj"

Spis treści