Logo KMA - Klub Młodych Autorów

Menu główne : [przeskocz]

II NAGRODA W KONKURSIE LITERACKIM „NA PRZEŁAJ”

Do widzenia chłopcy

– Czy musisz tam iść? – pytanie matki zawisło gdzieś między zegarem a wieszakiem na ubrania.
– Nie muszę. Raczej nie.
– To świetnie! – ucieszyła się – Wobec tego… zostań ze mną. Zadzwoń do Marcina, powiedz, że nie przyjdziesz. No i do tej tam… Katarzyny?
Boisz się samotnego wieczoru, mamo? Będzie ich coraz więcej. Coraz więcej samotnych niecierpliwych spojrzeń na zegar i z każdym dniem większy strach. I niepokój rozrastający się gdzieś w głąb, i żal, i bezradność, i pulsująca gdzieś nadzieja, której nie mogę ci dać, której ci dać nie wolno.
– Marcin się nie obrazi, prawda?
– Nie. Nie obrazi się, skądże. Tylko jest już trochę za późno. Zresztą Katarzyna… my z Katarzyną… no, chcę tam iść.
– Zostawisz mnie samą?
– Nie. mamo, przecież wiesz… ale Katarzyna…
– Tak, rozumiem cię doskonale – powiedziała głucho.
Nic nie rozumiesz. Za oknem pada śnieg. Na parapecie miniaturowa zaspa. A może ten śnieg pada tutaj, w kuchni, w sam środek tego małego stołu, którego krańce są tak daleko. Tutaj tworzą się zaspy i lodowe góry, tutaj właśnie.
Widzisz, że za moim oknem kwitną bzy. To tylko pół prawdy, Za twoim oknem zegar wolno odmierzający godziny pełne goryczy.
Gdybyś umiała cieszyć się ze mną, byłoby inaczej. Gdybyś miała kogoś poza mną, gdybym nie był dla ciebie bardziej ważny, niż wszystko inne, gdyby był ojciec, być może, wtedy wszystko byłoby prostsze. Ale nie jest.
– To ja wychodzę – zdecydował się Kuba. Matka milczała.
Powoli wciągał wysokie, zimowe buty, szalik, kożuch. Czegoś zapomniałem – pomyślał. Nitka. Nitka dla Katarzyny. Wrócił do pokoju. Kawałek zielonej wełenki z zawiązanym „na szczęście” supełkiem leżał na stole Okręcił nitkę na palcu i założył rękawiczki.
– Wychodzę – krzyknął – i nie zamykam drzwi na klucz. Będę w domu… tak koło dziesiątej. Matka milczała nadal. Wyszedł.
Mimo że było jeszcze wcześnie, na ulicach paliły się latarnie. Katarzyny nie było. Stanął w miejscu, w którym zaczynał się mrok; nie chciał być widoczny.
Wysiadła z pośpiesznego, szła patrząc w ziemię. Śmieszne, dopiero teraz zauważył, że ona prawie nigdy nie zagląda ludziom w twarze, zupełnie jakby byli do siebie nie bardziej podobni od płytek chodnika. Nagle zatrzymała się i rozejrzała bezradnie.
Zaszedł ją od tyłu i podniósł na rękach.

ilustracja

– Kasik?
– Wariat. Co robisz?
– Nic – wysapał – Niosę cię, Ślisko jest, jeszcze sobie coś zrobisz.
– Przedźwigniesz się.
– Nic się nie bój.
Jakiś stary pen obejrzał się za nimi z dobrotli-wym uśmieszkiem. Kuba postawił Katarzynę przed domem Marcina.
– Uff! Zmachałem się.
– Sam chciałeś.
– Mam coś dla ciebie. – Co?
– Powiem ci potem.
– Nie, teraz.
Zdjął rękawiczkę i powoli odwijał nitkę. To wełenka z supełkiem na szczęście. Dostałem ją kiedyś od… to sznureczek przechodni, jeśli uznasz, że komuś jest bardziej potrzebny, to daj mu. I chyba przyda ci się jutro?, a potem Kaśka nacisnęła dzwonek.
Otworzył Marcin i już stojąc w przedpokoju i strzepując śnieg słyszeli, jak Michał przekonuje kogoś: „Fotograf nie jest, proszę ciebie, artystą, tylko rzemieślnikiem…” i słyszał jeszcze Kuba, jak w kuchni matka Marcina mówi do jego dziewczyny śmiejąc się: „Masz rację Agnieszko, poddaję się” i poczuł dziwny smutek i pustkę jak wtedy, gdy dowiedział się, że ojciec… Jego ojciec…
W domu był o dziesiątej. Matka udawała, że śpi.
– Przyszedłem – powiedział cicho.
– Nie. Ty ciągle odchodzisz – odparła nie patrząc na niego.
Nie czuł się winien, a jednak bezszelestnie przeszedł do swojego pokoju. – Mamo? – spytał kiedyś od niechcenia. – Dlaczego nigdy nie odwiedzamy babci?
– Babci? — zdziwiła się. – Przecież już dawno nie żyje.
– Ale tej ze strony ojca… ja przecież jej prawie nie znam.
Przez jej twarz prześlizgnęła się jakaś szarość.
– Cóż… jakby ci to powiedzieć… otóż ta pani nigdy mnie nie lubiła i była przeciwna małżeństwu swojego syna ze mną.
– Aha, swojego syna z tobą – powtórzył umyślnie. Ale ona nie rozumiała nic, nawet nie starała się zrozumieć. Zamykała się w skorupce żalu i pretensji.
– Jaka ona jest? – spytała go parę dni potem matka.
– Lepsza od poprzedniego wychowawcy – udał, ze nie rozumie, o co chodzi. – Bardziej wymagająca i więcej się nami interesuje.
– Nie o to mi chodziło, Kuba – powiedziała smutno. – Ja ciągle myślałam, że te chwile są jeszcze przede mną. Mój mały Kuba. Przyjdź z nią kiedyś.
Nie odezwał się.

Od jakiegoś czasu spędzał całe wieczory u Katarzyny.
– Nie będziemy mieli warunków – uprzedzała – zawsze jest okropny hałas. Ojciec wieczorami uczy się ról, a głos ma donośny, Agata potrafi jedną gamę grać pół dnia, jak jeszcze nie daj Boże, mama zacznie stukać na maszynie…
– Nie szkodzi. Cisza nie jest nam potrzebna. Postanowili razem uczyć się do matury i razem wykonać pracę dyplomową. Szło im opornie, głównie dlatego, że kamień był kruchy i zwietrzały. Ale cztery tygodnie pracy dały rezultaty i pod koniec lutego rzeźba była gotowa.
Matka wróciła z wywiadówki półrocznej i nie była zadowolona z Kuby. chociaż właściwie nie miała żadnych podstaw.
– Nie uczysz się – krzyczała – tylko włóczysz się z tą jakąś Katarzyną. Dlaczego inni…
– Katarzyna dobrze się uczy – powiedział wtedy głosem najbardziej opanowanym na jaki go było stać. – Uczy mnie liryki i gdyby nie ona…
– Widzisz, ona się uczy, a tobie nie daje! – syczała. – Ona nie chce twojego dobra! Zaprzepaścisz wszystko przez nią.
Takich sprzeczek było mnóstwo. O to, czy te skarpetki pasują do tej koszuli (ho ho myślałby kto, że tak się ta twoja Katarzyna zna na modzie), czy to wypada, żeby dziewczyna przyjmowała chłopaka w domu, o…
Pewnego razu nie opanowała się i krzyknęła: „Do tej pory był spokój!” Ten okrzyk pobudził Kubę do refleksji. Rzeczywiście do tej pory był spokój. Do tej pory w domu istniała tylko matka.
Kuba zaczął przypominać sobie swoje dzieciństwo. Było wypełnione zabawkami. I matką. Potem w jego życiu pojawiło się podwórko. Tam miał kolegów i koleżanki. Czasem bywali u niego w domu. Potem ubrania na nich stały się nagle małe i dziewczyny też zrobiły się jakieś inne. „Głupie” mówili o nich i ze złością spluwali na ziemię. Dziewczyny przestały bywać u niego w domu.
Popołudniami spotykali się nadal całą paczką, zwykle u Marcina lub u Katarzyny. Po przyjściu do domu szedł prosto do swojego pokoju i tam się zamykał. Matka wchodziła tam czasem. Dużo jeszcze masz nauki? – pytała. Strzepywała jakiś niewidoczny pyłek z jego swetra. Ustawiała prosto książki. Siadała na tapczanie i stamtąd obserwowała profil syna. Synku, kto to dzwonił? Nie idź, zostań w domu, prosiła. Kto to? – pytała widząc zdjęcie Katarzyny. Brzydka. Nie wygląda na inteligentną.
Kłamała. Katarzyna była ładna.
Ostatnia awantura z powodu Katarzyny to była awantura o plecak. Katarzyna jechała wysoko w góry i potrzebowała plecaka, Plecak Kuby na taką wyprawę nie nadawał się wobec czego wyciągnął zza szafy nieużywany plecak matki. Nil pytał o pozwolenie, bo nie chciał wysłuchiwać potem o tym, jak to powinna być wdzięczna Katarzyna. Któregoś wieczoru w przypływie szczerości powiedział matce o tym pożyczonym plecaku. Awantura wlokła się z większymi i mniejszymi wybuchami ponad tydzień, aż wreszcie powiedział: „Kupię od ciebie ten plecak”.
A potem coś się nagle zmieniło. Tolerowała późne powroty do domu i wyjścia, których nie zapowiadał.
Czemu jesteś smutny, powiedz mamie, mówiła. Nie. To mój dom. Myślał. Moje bzy. Mówił. Nic mi nie jest mamo.
– Powiedz – nalegała – co cię gnębi. – jestem przecież twoją matką. Wiem, dla ciebie ważniejsza jest Kaśka, niż ja! Ja już się nie liczę! Nic dla ciebie nie znaczę, nic! To ja ciebie wychowałam, ja cię pielęgnowałam, gdy byłeś chory.
– Mamo, nic mi naprawdę nie jest, jesteś przewrażliwiona…
Wszystko przeciwko mnie, udawała, że żartuje, świat mi ciebie zabiera, nie rozumie mnie, okrutny. Tak, to smutne, myślał, to przykre, że nie rozumiesz tego świata, nie rozumiesz że to cudzy świat i że bzy, które w nim kwitną, nigdy nie będą dla cebie. – Dlaczego nigdy nie zaprosisz swoich przyjaciół do siebie? Niepokoję się, kiedy cię nie ma. Niech tu przyjdą. Ja nie będę wam przeszkadzała, będę u siebie.
Dobrze; wreszcie się zgodził.
I było fajnie – Pierwszy wyszedł Andrzej z Zośką, polem Irmina i Jacek. Po nich jeszcze parę osób. Zostali Kaśka. Michał, Paweł i Marcin.
– To co, idziemy już? – zadecydował za wszystkich Marcin.
– Idziemy.
Zaczęli się ubierać. Z pokoju wyszła matka Kuby. Stanęli przy drzwiach. Kuba oparł się o ścianę. Wszyscy milczeli. Marcin nerwowo szukał czegoś w kieszeniach. Paweł patrzył na matkę Kuby, Cisza była coraz bardziej krępująca.
– Do widzenia pani – powiedziała Katarzyna.
– Do widzenia, chłopcy.

Laura Bakalarska

Spis treści