Logo KMA - Klub Młodych Autorów

Menu główne : [przeskocz]

WYRÓŻNIENIE W KONKURSIE LITERACKIM „NA PRZEŁAJ”

Ani dziś, ani jutro!

– Dafny! Dafny! Dafny! Głos rozbijał się o falochron, uderzał o fale i powracał na plażę.
– Dafny! Dafny! Dafny! Głos był spokojny, miękki, przeciągał pierwszą, sylabę imienia psa.
– Daafny! Ale pies nie odezwał się, tylko fale głośniej uderzały o piasek.

– I co? Nie ma? Przeczący ruch głową.
– Damy… no wiesz… ogłoszenie. Znajdzie się. Kiwnięcie głową. Łza.
– Musi się znaleźć! Druga łza.
– Tylko mi nie płacz! Pies nie człowiek, żeby po nim rozpaczać całymi tygodniami! Trzaśnięcie drzwiami.
– Pakuj rzeczy. Na siedemnastą idziesz na basen. Już pół do!
Jedna łza, druga, trzecia, dużo, dużo łez. Najpierw maska do teczki, potem łza, dalej „fajka”, potem łza, ręcznik, łza, kostium, łza, płetwy, łza. Jabłko i herbatniki i znowu dużo łez. „Dafny lubił herbatniki!” Szczęk naczyń za drzwiami.
– Już za dwadzieścia! Łza.
„No i po co płaczę, znajdzie się. Musi się znaleźć!”
– Wychodzę.
Mama poprawia jej szalik pod brodą. Uśmiecha się delikatnie.
– Nigdy nie lubiłaś Dafny! Nienawidziłaś go!
– Ewo! Jak możesz! Trzaśnięcie drzwiami.
Jak ona mogła to powiedzieć? Kto uczył go jeść z miski? No kto? Ja! Ja sama! A drapać w drzwi? Ja! A kto sprzątał wizytówki? Ja! I ja nie kochałam Dafny?! Widzi, jak Ewa pierwszy raz przyprowadziła Dafny do domu.
– To będzie mój pies! – powiedziała twardo.
– Ewo! Nowe dywany…
– Ściągnie się.
– Będzie sikał…
– Posprzątam.
– Będzie piszczał, liniał…
– Posprzątam, uspokoję.
– Ależ on już sika!
– Musi, jest psem. Małym psem.
Ewa tak zachwycała się małym czarnym jak węgiel kundelkiem, że zapomniała nawet isć do kina.

„Ręce w przód, odbicie i …decha!”
– Ewa! Co z tobą jest?! Jak ty skaczesz?! – Przepraszam.
– Co to znaczy przepraszam?! Nie wolno ci źle skakać!
– Już nie będę.
– Ostatni raz. słyszysz? Na słupek!
„Ręce w przód, spokojnie, nie spiesz się”, odbicie i… zapiekły uda…
– Już lepiej. Ale pamiętaj… Idź na tor 4. Będziemy nurkować,
„Gdzie jest moja maska? Ach tam. Nie, to nie moja. O, znowu Wojtek zabrał!”.
– Wojtek! Oddaj!
Kiwnięcie ręką. Wychodzi z wody parskając na wszystkie strony.
– Przepraszam, że wziąłem, ale…
– Zawsze bierzesz bez pytania! Jak ci nie wstyd!
„Po co ja tak krzyczę. Wariatka. Istna wariatka”.
– Co ci się stało?
– Nic… Prawie nic.
Tor czwarty. Wszyscy już są. Trener mówi:
– No dalej. Sześć głębokich wdechów, powoli Magda!
Wdech, wydech, wdech, wydech, wdech. „Dafny miał mały zakręcony ogonek”. Łza.
– Ewa. Tyle razy powtarzam, żeby nie wycierać oczu, bo będą piekły, no widzisz już płaczesz. Nurkuj pierwsza.
„Wdech, scyzoryk, dno, odbijam się i szybko, szybko w górę, powierzchnia”.
– Ewa! Co tak krótko?!
– Czy… czy mogę już iść… do domu?
– …Idź
– Magda?! Co się stało Ewie?
– Zaginął jej pies.
– Pies? Znajdzie się.
– Już dwa tygodnie.
– Znajdzie się.
– To był pies od chłopca.
– Tym bardziej. Szybciej się znajdzie.
– Może.
Wdech, scyzoryk, dno. powierzchnia.

– Ewa Jasiewicz.
– Obecna.
– Nie wygłupiaj się! Do odpowiedzi. Grozi ci niedostateczny na semestr.
– Czy ja mogłabym dziś nie odpowiadać?
– Nie mogłabyś. Będziesz odpowiadać. Pukanie w drzwi. Wchodzi dyżurna.
– Pani profesor, czy to II d?
– Tak.
– Pani dyrektor prosi Jasiewicz Ewę.
– Wyszło na twoje. Nie będziesz odpowiadać. Idź.
Korytarz. Długi, biały. Cicho.
– Nie wiesz czego chce ode mnie?
– Nie wiem.
Dyżurna uśmiecha się lekko, jakby przepraszając za to, że nie wie. Ewa zapina guzik pod szyją, poprawia włosy, Oszklone drzwi – strach. Puka.
– Proszę!
Wchodzi. Dyrektorka coś pisze, podnosi wzrok. Wstaje.
– Zdaje mi się, że zobowiązałaś się zrobić gazetkę w głównym holu naszej szkoły.
„O rany! Gazetka! Na śmierć zapomniałam! Co powiedzieć? Jak się wytłumaczyć?”.
– Gazetka miała być gotowa już dwa dni temu. Jutro przychodzi wizytacja. Nic nie mówisz? Dobrze. Porozmawiamy potem. Odbieram ci funkcję głównego redaktora „Gazetek szkolnych”.
Kiwnięcie głową.
– Zgadzasz się!? O, to bardzo dobrze! Obeszło się bez zbędnych przeprosin, błagań i łez.
Możesz iść na lekcję.
Drzwi przed Ewą. Drzwi za Ewą. Hol.
„Do domu, do domu, do domu”.
„Szatnia, płaszcz, czapka, szalik. Drzwi wyjściowe przede mną, poza mną. Mokry chodnik. Pada. Stacja.”
– Najbliższa kolejka elektryczna z Gdańska Głównego do Gdyni-Stoczni odjedzie około godziny czternastej minut pięćdziesiąt. Powtarzam, najbliższa kolejka elektryczna…
Jeszcze całe czterdzieści minut. Dafny będzie piszczał. Co ja mówię? Nie ma Dafny, nie ma gazetki, nie ma nic. Idę na molo.
Morze takie dziwne, wzburzone, niezwykle”.

A morze tak pędzi
w złości nawale,
zda się, że zabija,
że mszczą się fale.
I unosi się i spada
tysiąc kropel.
sinych żołnierzy gromada.
aż z jękiem o dno uderzają
i giną i podnoszą się
i znów umierają.
I o brzeg ziarnisty
jak w barykadę
wali się fala za falą,
na piaszczystą palisadę
wchodzą… i cichną… powoli
wracają do swoich,
by po chwili… znów!
Tak pędzić!
Tak gnać!
Ze startu!
Z mety!
Na gwałt!
W strachu mew
szukając podniety
do walki z wiatrem,
z żywiołem walecznie
bić się… i cichnąć
i tak w kółko… wiecznie…

„Tak, woda to potęga, królestwo, bez którego nie ma życia. Trzeba jej ufać, trzeba ufać jej ogromnej sile. O, wodo! Daj mi siły, żebym mogła przeżyć dni, które nastąpią. Mama… mama rozwodzi się z tatą. Wiesz? Mój ojciec był fajny, to ona go nie znosiła, zakochała się – A ja… Kochałam mojego tatę. Powiedział, że… że jak znajdzie mieszkanie, zabierze mnie do siebie. Minęły trzy tygodnie, więcej – 26 dni, a jego nie ma. Nikt, nawet w klasie nie wie, że nie mam już ojca. Nie ścierpiałabym tych litościwych minek, tych złośliwych uśmiechów i w ogóle! Potem zaginął mi pies. Miał dwa miesiące. Był od Marka. Potem dwója z matmy, gazetka. Wszystko zaczęło się psuć. sypać, walić, Moje szczęśliwe życie upadło, jak belka, jak kamień w wodę. Płaczę. I co z tego? Wolno płakać. Albo nie! Kiedyś widziałam film pod tytułem »Jutro będę płakać«. Dobrze. Niech będzie. Jutro będę płakać! Jutro!”

– Ewa, list do ciebie.
„Od taty!”
Czyta. Oczy szybko obejmują równe, kształtne pismo. „…Musisz jeszcze poczekać, może miesiąc, dwa, najwyżej trzy. Obiecuję ci, że na pewno cię wezmę do siebie, ale musisz zrozumieć, trudności są wielkie…”
Łza.

Cichutki szmer piór, miarowy stukot obcasów. Klasówka.
– Roman, proszę pisz sam.
Szepty, szepty, szepty. Ściągaczki. Dłonie zapisane datami, na kolanach zeszyty.
– Maciejewska, niedostateczny.
– Ależ, pani psor!
– Niedostateczny! Bez żadnych wyjaśnień, Maciejewska!
Łza, jedna, druga. Dużo łez.
„Więc nie tylko ja płaczę? Och! Jak mi ciebie szkoda Kaśka, wiem co to znaczy spaść na dno morza łez. W takim morzu nie można się utopić, ale i nie można w nim dobrze pływać”.
– Jasiewicz, pisz. Masz już mało czasu.
„Mickiewicz urodził się, urodził się. urodził się… No tak, urodził się i cały swój ból, żal, miłość wyraził w swoich wierszach i przynosiło mu to ulgę. Bardzo dużą ulgę. A ja? A ja nie mam nikogo, nikogo, komu mogłabym się wypłakać na kolanach. Ni-ko-go!”
Dzwonek. Przerwa. Z głośników lecą melodie. ABBA, Paul Anka. 2+1, Czerwone Gitary. Apanana.
„Apanana to moja ulubiona melodia. Tylko że ona jest wesoła a ja…”
– Uwaga, uwaga! Klasa II d! Zpowodu choroby pani profesor Lidman idzie do domu. Uwaga! Uwa…
– HURA!
– Hej. Vivat Mary!
„Mary, to »anglica«. Czemu oni się tak cieszą? Głupia! Co się pytasz. Oni mają do kogo wracać”.

Dom. Puste mieszkanie. Kartka. „Poszłam do teatru, wrócę o 23.00”.
„Mogłaby już nie kłamać, który teatr rozpoczyna swoje sztuki o pierwszej?” Dzwonek,
– Już otwieram!
Miody przystojny mężczyzna stoi uśmiechając się nieśmiało.
– Ja… z ogłoszenia.
– …Och! Naprawdę! Gdzie pies?!
– W torbie. Już wyciągam. Proszę. On? Czarny z białym krawatem, bez ogona. Zaprzeczenie głową.
– To ja bardzo przepraszam. Do widzenia. Kiwnięcie głową.
Łza. Jedna, druga, trzecia. „Nie, już nigdy nie będę płakać! Nigdy! Ani dziś i ani jutro, ani wcale”. Chwyta za długopis. Pisze.

Kochany Tato!
Czekam, czekam, czekam. I jeszcze mogę długo czekać. Nie zapomnij o mnie i pamiętaj czekam na Ciebie. Tato! Czekam. Wierzę, że jutro będzie lepiej… Że wszystko będzie po staremu, że znowu przypalę niedzielny obrad, że znowu będę się śmiać, że pojedziemy na narty, że będziemy się kłócić na tematy tak różne jak wiele jest gatunków owadów. Że znowu będę szczęśliwa, że będę miała jeżeli już nie matkę, to OJCA. Czekam, Czekam, czekam.

Twoja córka

Beata Mróz

Spis treści