Logo KMA - Klub Młodych Autorów

Menu główne : [przeskocz]

Ułan
(Wspomnienie z praktyki)

Tego dnia pracowaliśmy na drugą zmianę. od 15.00 do 23.00, pełne 8 godzin. Jak codziennie już od dwu tygodni, wolno, nie spiesząc się szliśmy zabłoconą drogą do hali wyrobowni, skąd zwykle rozchodziliśmy się na przydzielone nam stanowiska. W hali panowała jeszcze cisza, jeszcze nie pracowały żadne maszyny. Dwie robotnice oczyszczały z gruzu miejsce koło prasy. Tylko „Ułan” coś krzyczał i przeklinał głośno, wymachując przy tym swoją jedyną zdrową ręką przed grupką robotnic. Kiedy weszliśmy. akurat skończył. Jedna z robotnic, jeszcze dosyć młoda, płakała tuląc twarz w dłoniach. Jak się dowiedziałem później, mimo iż już przepracowała swoją zmianę, musiała zostać jeszcze na następne 8 godzin. To na nią właśnie tak wydzierał się „Ułan”.
Teraz przydzielał nam stanowiska pracy. Ja zostałem przydzielony, tak jak zawsze, do obsługi kołogniotu. Praca moja nie była ciężka, chociaż odpowiedzialna i wymagająca ciągłej uwagi. Zapewne dlatego pociągała mnie i byłem z niej zadowolony. Jednakże istniało pewne ale. Otóż prawie zawsze przychodził kierownik zmiany i wysyłał mnie do innej roboty, ale nigdy do obsługi jakiejś maszyny. Na moje miejsce przysyłał zaś jakiegoś robotnika. Dzisiaj również nie byłem pewien swego dalszego losu.
Kołogniot znajdował się na samym szczycie agregatu przetwórczego. a więc na ostatnim piętrze wyrobowni. Wszystkie urządzenia znajdujące się na tym piętrze w zasadzie podlegały mojej obsłudze i były niejako sprzężone z pracą kołogniotu. Tuż po przerwie przyszedł do mnie kierownik. Poznałem od razu, że to po mnie, ponieważ przyprowadził ze sobą jakiegoś robotnika.
– Ty chłopcze pójdziesz znosić łaty z samochodu – powiedział do mnie i dodał - a tutaj zostanie ten pan.
Zszedłem za nim na dół. Przy bocznym wejściu na wyrobownię stała tyłem, z opuszczoną klapą, ciężarówka naładowana nowymi łatami. Łaty – to na przeszło metr długie i dosyć grube listwy, za pomocą których transportuje się surówkę do suszarń, a następnie do pieca. Oczywiście, łaty już nie idą do pieca. wracają do ponownego obiegu. W zakładzie uruchomiono nowy agregat i właśnie przyszedł do niego transport łat.
Łaty z ciężarówki mieliśmy znosić we trójkę. Oprócz mnie Czechu i Kaziu. Jak na trzech, to roboty było nadzwyczaj dużo. Jeden. musiał podawać z samochodu, a dwóch tylko mogło nosić. Ale przecież kierownik powiedział, że jak poznosimy, to mamy koniec. To nas zmobilizowało. Dochodziła dopiero siódma. Z zapałem zabraliśmy się do roboty. Kierownik zaś wsadził rękę do kieszeni i stał przez pewien czas przyglądając się naszej pracy, a widząc, że się dosyć spieszymy, poszedł gdzieś sobie. Robota szła nam z początku dosyć raźnie, braliśmy na ręce tyle łat, ile zdołaliśmy tylko unieść. Tak było przez pierwsze pół godziny. Potem, już przepoceni, nieco zwolniliśmy tempo. Czuliśmy już ręce od noszenia i zaczęliśmy zabierać coraz mniej łat. Tymczasem mijała druga godzina naszej pracy, a z ciężarówki ubyło dopiero dwie trzecie całego transportu. Godzina dziewiąta już dawno minęła, a myśmy ciągle nosili. Zacząłem już rozmyślać nad panującymi w tym zakładzie porządkami. Co to jest za robota - myślałem - przyjechaliśmy tutaj czegoś się nauczyć, a nic po to, żeby nas wyzyskiwano do pracy fizycznej mającej niewiele wspólnego z naszym przyszłym zawodem. Sam słyszałem panującą w zakładzie opinię: „Są praktykanci, można ich wykorzystać, im nic nie płacą”. Tak, z pewnością ta opinia sprawdza się wobec nas codziennie. Ot, na przykład dzisiaj, przepoceni, przemęczeni, z rękoma odpadającymi już od nadmiaru ciężkiej pracy, właśnie kończymy wyładowywanie łat.
Patrzę na zegarek – dochodzi wpół do jedenastej. Kierownik przyszedł sprawdzić naszą robotę.
– W porządku, możecie już iść – powiedział i zaraz zwrócił się do mnie – a ty przyjdziesz jutro na pierwszą zmianę, na siódmą.
– Ależ panie kierowniku, ja nie wstanę. Za bardzo jestem zmęczony.
– To powiedz stróżowi, żeby cię zbudził.
Wracaliśmy we trójkę do hotelu robotniczego, w którym byliśmy zakwaterowani. Mimo stosunkowo wczesnej jeszcze pory wszystkie światła w oknach paru budynków tego niewielkiego osiedla były już pogaszone. Tylko od strony zakładu świeciły światła. Fabryka huczała swym normalnym życiem.

Jan Miłaszewski

Oryginalna strona z "Na przełaj"

Spis treści