Logo KMA - Klub Młodych Autorów

Menu główne : [przeskocz]

"...Pisałem już sporo, ale część swego "dorobku" zgubiłem (ciągnie się to już kilka lat) albo zniszczyłem (gdyż to, co napisałem rok temu wydaje mi się teraz naiwne i nieudolne). Mam 17 lat, jestem uczniem LO."

(komentarz redakcji)
Opowiadanie to wydaje nam się najbardziej literacko "dojrzałe" ze wszystkich. które otrzymaliśmy. Gratulujemy. Szkoda. że nie chcesz podpisywać się nazwiskiem.

Ostatni wiraż

ilustracja

Na szóstym okrążeniu nasz Zielony wyskoczył na dobre sto, sto pięćdziesiąt metrów do przodu. Kiedy wskoczył na prostą biegnącą równoległe do alejki parku, zerwaliśmy się z ławki.
- Brawo Zielony!
- Gazu!
- Zielony, ciśnij!
- Uważaj z tyłu!
Nie wiedzieliśmy, jak się nazywał. Miał ładną koszulkę koloru w pełni rozkwitłej, soczystej zieleni. Właśnie dzięki tej zieleni od razu rzucał się w oczy. Miał również bardzo bojową na wskroś sportową sylwetkę. Z zachwytem jęczeliśmy, kiedy stawał na pedałach mijając naszą grupkę, kiedy świetnie i lekko podrywał rower nad wąskim rowem, dzielącym asfaltową przecznicę i ulicę Mickiewicza, kiedy wciskał się w wąską szczelinę między krawężnikiem chodnika a słupem telegraficznym wyrastającym, nie wiadomo dlaczego, z boku jezdni, a potem, na ostrym wirażu zamieniał się w wielkiego, zielonego ptaka. Od razu przypadł nam do serca, mimo, że początkowo wcale nie starał się prowadzić. Przemknął koło nas, zniknął za wirażem, za zieloną ścianą parku. Przefrunie pięć ulic i za chwilę znowu zjawi się przy nas. Patrzyliśmy na zegarki. Dwie minuty, trzy, cztery... jeszcze jedna... nie - już jest! Znowu zrywamy się, ryczymy. Zielony zaczyna ostatnie okrążenie. Podeszliśmy w stronę mety. Do samej białej linii, do trybuny, gdzie zachrypły facet rzęził do mikrofonu, nie można było się dopchać. Usadowiliśmy się przy ostatnim wirażu.
- Proszę państwa, jeszcze pięćset metrów, jeszcze czterysta - darł się sprawozdawca.
- Proszę państwa. prowadzi... proszę państwa...
Prowadził oczywiście - nasz Zielony. Wiraż, rów, wiraż, prosta wzdłuż parku. W szaleńczym pędzie zbliża się do nas. Na prostą wskakują pozostali kolarze. Tłum zaczyna szumieć, dzieciaki wrzeszczą, sprawozdawca wydaje nieartykułowane dźwięki.
Zielony już jest tuż, zdaje mi się. że czuję jego oddech, chciałbym mu pomóc. przyciąga go wzrokiem. Świetnie się chłopak spisał. Nieznany. niedoceniany, niezauważany na starcie, zostawił za sobą plejadę najlepszych zawodników. Już bierze zakręt. Nachyla się. Nagle jakiś smarkacz wrzeszczy "Maamooo!" i wyskakuje na jezdnię. Zielony z całych sił naciska na hamulce. Zatrzymuje się. ale chłopiec jest już między kołami. Zielonego wyrzuca przez kierownicę do przodu.
Wstaje, ociera się, podnosi głowę. Raczej czuje, niż widzi mijających go rywali. Będzie ostatni. Podchodzi do roweru. Ktoś pochyła się nad nieruchomym kłębkiem pięcioletniego ciała.
- Co z chłopcem? - woła ktoś inny.
Zielony podnosi połamanego "Jaguara".
- Cholera z chłopcem. ale co z rowerem?!
I powlókł się do mety. Nie czekałem aż dojdzie. Uciekłem.

Jantar

Spis treści